sobota, 3 stycznia 2015

Merano - Mercatini di Natale.

Od pierwszych dni grudnia w całych Włoszech rozpoczynają się kiermasze i targi przedświąteczne - Mercatini di Natale. Prawie w każdym mieście stoją wzdłuż ulic stragany i namioty z najprzeróżniejszymi towarani, ozdobami choinkowymi i świątecznymi. Agencja turystyczna z którą jaźdźiłam na wycieczki, każego roku, w niedzielę przed Świętami organizowała wyjazdy na takie targi i każdego roku w inne miejsce. Miałam więc okazję pojechać do Genewy, Innsbrucka czy Liwigno. Nie jeźdżiłam nidgy na zakupy, bo żadne ozdoby choinkowe nie były mi potrzebne, ale sama podróż autobusem przez piękne alpejskie doliny, pod Monte Bianco, czy w Alpy Retyckie była dla mnie niesamowitą frajdą.
Rok temu, tydzień przed Świętami pojechalismy do Merano. Byłam tu już kilka razy, zwiedziłam ogród botaniczny, tędy przejażdżaliśmy do Val di Non i do Austrii ale zatrzymywaliśmy się tu na krótko,tak tylko przejazdem. Tym razem było inaczej.
Grudniowy dzień jest bardzo krótki, kiedy wyjeżdżaliśmy było ciemno i jak zwykle wszyscy w autobusie odsypialiśmy wczesne wtawanie. Obudziłam się o świcie, autobus pędził autostradą w stronę Trento i Bolzano. Słonce zaczynało oświetlać szczyty w dolinie Val Gardena.














Chociaż tyle razy przejeżdzałam przez tę dolinę to nigdy nie mogłam się napatrzeć i zawsze robiłam zdjęcia. Otoczona przez potężne Dolomity di Gardena z ukrytymi w górze jeziorami  na wysokosci 2 tys metrów a na dole niekończace sie pola winorośli. Miejscami szeroka albo taka wąska, że tylko droga mieści się miedzy stromymi zboczami.




Minęliśmy Bolzano i jechaliśmy dalej w kierunku ośnieżonych gór. Dolina stawała się coraz bardziej mniejsza i węższa,  potem wjechaliśmy na przedmiescie miasta. Na targi  przyjechało około 200 autobusów,  a to znaczyło, że wszystkie parkingi zajete, dlatego wysiedliśmy w centrum miasta, nasz autobus pojechał sobie gdzieś dalej szukać miejsca na postój.





Zaczęłam rozglądać się  i pytać przechodniów o kolejkę linową na niewielkie wzniesienie górujące nad miastem od południowej strony. Chciałam wyjechać wyżej, znaleźć się bliżej lodowo-śnieznej alpejskiej krainy, niestety barman rozwiał moje nadzieje - żadnej kolejki nie ma,  tylko ściezka. Przeszłam przez miasto i zaczełam podchodzić w górę wygodnym chodnikiem z lewej strony wykutym w skale, a z prawej tylko poręcz i przepaść.




Bardzo wygodne podejście ale nie mogłam iść szybko. Im wyżej, to za każdym zakrętem piękniejszy widok. Przystawałam co chwilę i patrzyłam.






Pod szczytem wzniesienia kamienna droga zamieniła się w szeroki trawiasty szlak prowadzący między piękne tyrolskie wille. Ze wzgórza mogłam popatrzeć w około na wszystkie doliny. Widok nie do opisania. Nie znam topografii Alp, ale powiedziano mi, że te białe ośnieżone szczyty to Dolomity Ortles, niewiarygodne przestrzenie skalistych grani,lodu i nie topniejącego nigdy śniegu.













Było południe,  pewno wszyscy siedzieli przy stole, bo nie spotkałam tu ani spacerowiczów ani jednego mieszkanca mijanych domów.


O ile na górze było tak spokojnie i cicho to na dole trwał jarmark, niesamowity hałas i gwar. Po wejściu na plac od razu natknęłam się na orkiestrę dętą, która chodziła w koło i wygrywała marsze, Był także harmonista, za 1 euro pozwolił mi się sfotografować.



Na bulwarach po obu stronach rzeki ustawione były stragany, sklepiki, stoiska, namioty, w których można było kupić wszystko, czego tylko człowiek zapragnął. Były  wędliny, wina, wyroby i stroje ludowe,  rzeźby, ozdoby świąteczne i wiele wiele innych towarów z całego Tyrolu.





Tłumy ludzi przy każdym stoisku i tłumy w barach, gdzie serwowano najczęściej na gorąco tyrolską parówkę z kapustą kiszoną, tak kwaśną, że ledwo zdołałam ją przełknąć, do tego ziemniaki pieczone posypane pietruszką.
Dla dzieci było lodowisko, karuzela i zagroda z owieczkami.



Pochodziłam, pooglądałam, chociaż żal mi było opuszczać takie piękne miejsce, trzeba było wracać na miejsce zbiórki.


W drodze powrotnej na moment pokazały się Dolomity Catinaccio.


Na tej wycieczce zatrzymaliśmy się jeszcze w Trento. Tu, ku mojej radości kolejka linowa była czynna. Mogłam pojechać w górę, popatrzeć na miasto i Alpy oswietlone ostatnimi promieniami zachodzącego słońca.