sobota, 25 kwietnia 2015

Dalszy ciąg o Alpach Livigno

W poprzednim wpisie podziwialiśmy góry i wioskę ze stoków położonych po północnej stronie doliny,  teraz wyjedziemy kolejką na południową.


W stronę stacji kolejki zmierzała także spora grupa młodzieży z rowerami i tak  po drodze zastanawiałam się,  ile trzeba będzie poczekać zanim oni z tymi rowerami załadują się i pojadą w górę?  Stanęłam obok odjeżdżających gondoli i czekałam ale tylko chwilkę, bo pan obsługujący kolejkę poprosił najpierw mnie do wyjazdu. Bardzo mnie to ucieszyło, bo czasu jak zwykle nie miałam za wiele a także i to, że taką uprzejmość rzadko spotykałam we Włoszech.


Na górze, po opuszczeniu pomieszczeń stacji nie rozglądałam się wiele, od razu ruszyłam szeroką ścieżką na wyższe partie pasma. Dopiero samej górze usiadłam i patrzyłam na dolinę i piękne Alpy otaczające mnie ze wszystkich stron.






Od wschodniej strony widać w dole przełęcz Foscagno i osiedle na wysokości 2290 m., a ja jestem dużo, dużo wyżej.



Na południu ośnieżony szczyt dolomitów.  To chyba grupa Dolomitów Ortles a za nimi tam dalej Merano.


Tu zachodnia część doliny, tam u dole biegnie droga na Przełęcz Forcola, za parę godzin pojadę nią do domu ale jeszcze chwilkę można popatrzeć.






Po lewej stronie widać jezioro Gallo.







Turystów z plecakami ani śladu tylko kilometry tras rowerowych i rowerzystów.


Ostatnim, przepięknym zakątkiem, który obejrzałam w Livigno to było Jezioro Gallo. Znajduje się po wschodniej stronie doliny i tą drogą szłam prawie godzinę wzdłuż jeziora aż do schroniska.







Po przeciwnej stronie droga prowadząca do zapory, potem na Przełącz Gallo i dalej do Szwajcarii.






 Miało być schroniska, ale była to raczej typowa włoska trattoria, zajazd, wspaniałe miejsce na popołudniowy, dłuższy spacer z dziećmi, których było tu bardzo dużo. Bawiły się w piaskownicy albo jeździły na rydwanie.





 W restauracji oprócz napojów, kanapek serwowano tylko jedno danie - polente   i speccatino - czyli zacierkę z kukurydzianej mąki z potrawką cielęcą.


Ooo.. chyba ośla sjesta, żadnej reakcji na głaskanie nie było.
W drodze powrotnej kliknęłam jeszcze kilka zdjęć.













Płaskie dno doliny i zaraz wznosi się w górę prawie pionowe zbocze ogromnej góry. Takie ukształtowanie terenu spotykałam w Alpach bardzo często.
Była to moja ostatnia wycieczka do Livigno, ostatnie zdjęcia, więcej nie będzie.
Przyjeżdżałam tu wiele razy, o każdej porze roku. W zimie oglądałam ogromne śniegowe i lodowe rzeźby, latem jadłam lody pod parasolem i piłam kawę jak większość turystów, bo upał nie pozwalał na spacer. Pięknie było zawsze wiosną, kiedy wszystkie balkony domów i hoteli tonęły w kwiatach (więcej kwiatów widziałam tylko w Zermacie). Najpiękniej w Livigno było w jesieni, w dolinie,  na zboczach wszystkie możliwe kolory i ośnieżone szczyty Alp.
Zaglądnęłam tu w każdy zakątek, znam wszystkie uliczki i tam gdzie było możliwe przeszłam pasmem gór wznoszących się po obu stronach doliny, i mimo to,  jakoś smętnie mi było, kiedy pomyślałam, że tu więcej nie wrócę, bo mój pobyt we Włoszech się kończył.