Jest ona położona bardzo blisko schroniska i właściwie nie była to wędrówka ale bardzo, bardzo przyjemny spacer po tatrzańskim lesie.
Od środkowej grupy szałasów na Polanie Chochołowskiej skręciłyśmy w prawo na żółty "szlak papieski".
Minęłyśmy strumień, budynek elektrowni i dalej droga poprowadziła nas przez las wzdłuż głosno szumiącego potoku aż do Wyżniej Polany Jarząbczej.
Bobrowiec i dolomitowe igły tzw. Mnichy Chochołowskie.
Minęłyśmy koniec "szlaku papieskiego". Jest tu tablica upamiętniająca miejsce, do którego dotarł papież podczas wycieczki w 1983 r. Jest także krzyż obwieszony różnymi dewocjami i kartki z wierszami.
Jeszcze kilka kroków w górę, jeszcze raz popatrzeć na piękne ośnieżone szczyty przed powrotem do schroniska. Z jednej strony bielusieńki Wołowiec, z drugiej Jarząbczy naprzeciw Bobrowiec... i patrz tu kobieto pod nogi.
W schronisku tłok, o ile wczoraj - w sobotę były tłumy - to dzisiaj, w niedzielę trudno było się w nim poruszać.
Takich tłumów to jeszcze nigdy w Tatrach nie widziałam. Jeżeli jeszcze kiedyś pojadę oglądać krokusy to na pewno nie do Doliny Chochołowskiej, raczej tam, gdzie jest więcej ciszy i spokoju. Z powrotem zjechałyśmy na rowerach, wymijając tych, co o godzinie drugiej po południu podchodzili jeszcze w górę.