sobota, 19 kwietnia 2014

Dolina Chochołowska i krokusy.

Tą wycieczkę planowałam wiele wiele lat. Każdej wiosny  czytałam na innych blogach relacje z wędrówek w Chochołowskiej i napatrzeć się nie mogłam na piękne zdjęcia krokusów. No cóż, byłam w Italii i mogłam sobie tylko pomarzyć o Tatrach. Ale teraz, kiedy jestem w domu mogłam spokojnie zaplanować i zorganizować wyjazd w góry. Byłam zdecydowana nawet jechać sama, ale poznałam koleżankę, która tak samo jak ja jest zakochana w górach i chętnie wyrusza na każdą wędrówkę. Pomimo że zlikwidowano wszystkie pociągi z Krakowa do Zakopanego, udało nam się dojechać busami i o godzinie 8 rano byłyśmy już na Siwej Polanie.



Chłodny, marcowy poranek obiecywał pogodny dzień. Na niebie ani jednej chmurki.
Tutaj, na przydrożnych ławkach i stole usiadłyśmy na pierwszy tego dnia lekki posiłek. O tej porze turystów przechodziło niewielu a wszyscy zmierzali w kierunku Doliny Chochołowskiej. Było tu sporo krokusów ale ze względu na poranny chłód kwiaty nie były otwarte.
Po śniadaniu ruszyłyśmy w stronę gór, minęłyśmy kilka pasterskich budynków w stylu podhalańskim, niewielką skałkę, miejsce zamordowania 9 Podhalan w 1939 r. i dalej aż do Polany Huciska.


Mimo, że zbocza po prawej stronie  oświetlało i ogrzewało słońce to tu, na dnie panował cień i chłód, dopiero po paru kilometrach, w szerszych miejscach  i na polanach było cieplej i słonecznie. Wzdłuż całej doliny, po obu stronach drogi leżą stosy wyciętych drzew.


Trwają jeszcze prace porządkowe po halnym, słychać pilarzy pracujących gdzieś w lesie.




W jednym miejscu, po obu stronach są całe zbocza wiatrołomów.




Im bliżej Polany Chochołowskiej tym szkody po wichurze mniejsze a na samej Polanie - żadnych.




Polana Chochołowska to jedna z największych łąk w Tatrach. Kiedyś, w latach pięćdziesiątych pasło się 600 owiec i 100 sztuk bydła. Obecnie stado jest niewielkie, ale dzięki temu, że wypas owiec prowadzony jest  każdego roku, zawsze na wiosnę cała polana pokrywa się kobiercem krokusów, a my przychodzimy je podziwiać i fotografować. Dlatego na łące widzimy turystów klęczących, leżących, nachylonych, aby pstryknąć dla siebie zdjęcie tego pięknego, górskiego kwiatu.












Droga wiedzie dolną częścią polany, mijamy pasterskie szałasy i dochodzimy do schroniska.


Schronisko Chochołowskie im. Jana Pawła II to główna baza turystyczna w tej okolicy. Prowadzi je Irena Gąsienica Roj z ojcem Józefem Krzeptowskim. W schronisku jest 120 miejsc noclegowych, duża jadalnia, świetlica, kuchnia turystyczna. Można tu obejrzeć wiele pamiątek przypominających o wizycie Papieża w 1983 r. 
Przyszłyśmy do schroniska około 11-tej i zastałyśmy w nim tłumy ludzi. Większość osób to byli turyści z plecakami ale byli też narciarze,  przyjechali na zawody w narciarstwie alpejskim, które odbywały się pod Wołowcem. Szybko załatwiłyśmy nocleg, zostawiłyśmy plecaki i z lekkim obciążeniem dalej w drogę żółtym szlakiem na Grzesia. Ten szlak wcale nie jest trudny, ale przy mojej marnej kondycji musiałam się niestety trochę wysilić i posapać. Na początku było trochę błota a potem szło się po śniegu.



Może w połowie drogi, gdzie wiatr powalił kilka drzew można było już coś zobaczyć.






Na przełęczy spokojnie, ani jednego podmuchu wiatru. 



Po krótkim odpoczynku ruszamy na ostatnie podejście na Grzesia. Ten odcinek był najcięższy. Udeptana ścieżka mokrego śniegu, na której łatwo było się poślizgnąć albo dla odmiany wpaść nogą po kolano w jakąś śniegową jamę. Ci co schodzili z góry ułatwiali sobie zejście zjeżdżając czasem na siedzeniu. 




Tak, tu na Grzesiu była ta oto nagroda za mój wielki wysiłek.















Całe Tatry Zachodnie. Od Bobrowca, potem Kominiarski, Starorobociański, Jarząbczy, Wołowiec, Rohacze, Trzy Kopy i inne po słowackiej stronie za Grzesiem. Piękne. Jednak trzeba było wracać do schroniska na nocleg i zbierać siły na jutrzejszą wędrówkę.