sobota, 24 listopada 2012

Courmayeur.

Courmayeur, Courmayeur. Bardzo chciałam tam pojechać. Tak się złożyło, że wycieczkę wyznaczono na ostatni dzień mojego urlopu, który spędzałam w Polsce. Nie było innego wyjścia tylko przyjechać dwa dni wcześniej do Italii, odpocząć po podróży, pojechać w Alpy a potem do pracy.
Kiedy wyjeżdzałam o czwartej rano i przez całą dolinę Aosty była piękna pogoda, ale kiedy wysiadłam z autobusu w Courmayeur, niebo zaciągało się chmurami i nadciągała burza.
Myślałam, że ze złości wyjdę z siebie i stanę obok. Takie piękne miejsce, takie góry a tu świata bożego nie widać tylko leje. A więc biegiem do pierwszego lepszego baru, bo przecież burza nie może trwać cały dzień.  Po godzinie zaczęło się przejaśniać, przestawało padać ale wielkie burzowe chmury siedziały nisko nad miastem.
 
 
 
 
 
Wiedziałam, że jeden wyciąg jest czynny i chciałam pojechać w górę. Kiedy poszłam poinformować kierownika wycieczki, że się odłączam, Włosi patrzyli na mnie jak na niepoważną, myśleli, że żartuję. Przeszłam przez całe miasto, znalazłam stację a tam pustka, tylko gondole przyjeżdzają, otwierają się i wyjeżdzają. Pani w kasie biletowej zanim podała mi bilet zdziwiona powiedziała " non si vede niente". Tak, nic nie było widać, nawet nie wiem na jakiej wysokości jechałam, bo wokoło była gęsta chmura. Na górze wszysko zamknięte - bar, restauracja, basen. Ale, ale powoli mgła zaczęła sie przesuwać i udało mi się spojrzeć na Courmayeur i na szczyty gór, które raz się pokazywały a raz pokrywały mgłą.
 
 
 
 
 

 
 

 
 
 Zrobiłam kilka zdjęć,  usiadłam i patrzyłam na piękny spektakl nadchodzących i odchodzących mgieł i chmur.  Nie trwało to długo. Za mną, od  strony Mont Blanc zaczęło grzmieć i nadchodziła następna burza, tym razem grożniejsza niż poprzednia, a więc szybko do kolejki potem biegiem w stronę miasta i udało mi się dobiedz do jakieś pizzerii. Była godzina pierwsza. We Włoszech to święta godzina jedzenia obiadu toteż lokal był pełny klientów, takich co pewno umówili się razem zjeść  ale i takich jak ja, turystów z plecakami co schronili się przed burzą i ulewnym deszczem. Na zamówioną pizzę nie czekałam długo i  była ona ogromna, większa od talerza, pachniała mozzarellą, gotowaną szynką, pieczarkami usmażonymi na maśle. Z wielkim apetytem zabrałam się do krojenia i jedzenia a burza przestała mnie interesować. Dopiero po tak wspaniałym obiedzie i caffe americano spojrzałam na zewnątrz. Burza przeszła, na niebie pozostało jeszcze trochę chmur, zza których wychodziło słońce. Pozostało mi półtorej godziny do odjazdu, w sam raz na spacer po mieście.
 
Courmayeur to maleńka turystyczna miejscowość, ma tylko około 3 tysięcy mieszkańców. Położona na dnie dołka, otoczona ze wszystkich stron górami. Najwięcej turystów przyjeżdza tu w okresie zimowym, są wtedy czynne wszystkie wyciągi narciarskie, kolejki gondolowe, wagonikowe i kolejka na Mont Blanc. W okresie letnim jest trochę mniej gości, łatwiej znalezć wolny pokój w hotelu na kilkudniowy pobyt, ale i teraz spotyka się sporo turystów z ogromnymi plecakami i różnym sprzętem służącym do górskiej wspinaczki.
W mieście jest właściwie tylko jedna kilometrowa ulica biegnaca płajem po niewielkim zboczu,  inne wąskie i kręte prowadzą w górę albo w dół do prywatnych dowów albo do hotelu.
 
 
 Bardzo lubię spacerować po takich alpejskich wsiach i miasteczkach jak Courmayeur. Niby wszystkie domy są w alpejskim stylu ale każdy trochę inny. Każdy przyozdobiony kwiatami, ogrodzony płotkiem drewnianym albo metalowym w różne wzory. Pełno tu murków z kamienia, z  betonu i wszędzie gdzie to możliwe posadzone drzewa, kwiaty i zielone pnącza co pną się do góry albo zwisają w dół. W całym mieście nie zauważyłam nawet jednego metra kwadratowego niewykoszonej trawy, wszędzie  ład i porządek.
 
 
W drodze powrotnej do autobusu jeszcze kilka zdjęc i ostatnie spojrzenie na Courmayeur. Nie chciało  mi się wyjeżdzać, chętnie zostałabym tu na kilka dni....
 
 
 
 
 
 



5 komentarzy:

  1. Przepięknie! Też byłam w Courmayeur, miałam nieco więcej szczęścia choć nie do końca...dzięki za tę wycieczkę, zdjęcia cudne! W przyszłości też muszę napisać coś na ten temat ale jeszcze chwilę poczekam, może do Świąt? W ubiegłym roku miałam prawie całego posta ale niechcący go skasowałam czego do dziś nie mogę odżałować. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na takie miejsce jak Courmayeur trzeba kilka dni, ja jestam zależna od organizatorów. Ale i tak mam trochę luzu, bo zostawiam wycieczkę i idę gdzie chcę, tylko czasu mam zawsze za mało. Zawsze muszę wracać z takim niedosytem i pragnieniem żeby tu jeszcze wrócić. Napisz o Courmayeur, jestem ciekawa Twoich wrażeń i przygód. Alina.

      Usuń
  2. przepiękne te zamglone ujęcia ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakoś w tym roku miałam szczeście do zamglonych gór. Słońce było tylko w Wenecji. Dzięki za komentarz.

    OdpowiedzUsuń
  4. Też uwielbiam takie wioski i miasteczka alpejskie...
    Niesamowite krajobrazy, piękne zdjęcia (mimo tego 'non si vede niente"). :-)
    Pzdr.

    OdpowiedzUsuń